Dla kogo ta koszula?
Polski rynek mody od kilku lat zmienia się nieustannie. Jeszcze dekadę z okładem temu, pytając osobę zainteresowaną modą o silne marki, niemal każdy jednym tchem wymieniłby Solar, Monnari, Simple, Próchnik i Reserved. Dziś Solar ma za sobą giełdowy debiut, ale i spore zawirowania na parkiecie, Simple nie jest już polskie, Próchnik dogorywa, Monnari zaliczyło w między czasie totalny upadek, a Reserved trzyma się, ale czy dalej może uchodzić w czyichkolwiek oczach za topową markę?
Zmiany idą jednak nie tylko w poprzek rynku, ale też wewnątrz firm, które ów rynek tworzą. Jedną ze zmian jakie można zaobserwować, a przynajmniej ja obserwuję od kilku lat, jest całkowite rozmycie się targetów w ramach brandów jednej firmy.
Półtorej dekady temu LPP miało w swoim portfelu topowego (wówczas) Reserved, który zbliżał się do solarowskiego odbiorcy, czyli poważnych, dbających o własny wizerunek ludzi 35+; mocno młodzieżowego Cropp Town, kojarzonego częściej z modą streetową, subkulturą skejtów oraz wybitnie nie eksponowane Promo Star, czyli ubrania pod nadruki firmowe, dość pośredniej jakości.
Z czasem LPP założyło Mohito, które miało być marką mocno penetrującą rynek premium, do tego skierowaną wyłącznie do kobiet oraz odkupiło od krakowskiego Artmana kolejną młodzieżową sieć butików – House.
Co mamy dziś? Mohito jest aż za blisko Reserved. Tak blisko, że czasem zastanawiam się, która z marek jest premium. Cropp Town konsumuje tę samą część rynku co House. Do tego paradoksalnie coraz łatwiej spotkać licealistki buszujące między półkami dwóch „dorosłych” marek, zaś niejednokrotnie osoby dojrzalsze cenią sonie CT za jakość i właśnie tam wybierają się po torbę czy koszulę. Do tego wszystkiego dochodzi Sinsay, z założenia najbardziej młodzieżowy, ale czy dużo bardziej od Re?
Nie wiem czy da się w ogóle, choć w przybliżeniu, określić target wiekowy lub społeczny którejkolwiek z wymienionych brandów.
To oczywiście nie zarzut w kierunku LPP. Gdański potentat jest tylko przykładem na to, że coraz mniej firm kieruje się z tym co produkuje „do kogoś”, zaś coraz więcej krzyczy: „mamy coś dla każdego”. Próżno szukać Trolla, który szył dla nastolatek, nie sposób zobaczyć Hexeline, projektujące dla nobliwych bizneswoman, nie mówiąc już o Warmii czy Arytonie, ubierających tylko dojrzałe damy.
Czy to dobrze? Czy marki powinny być dla wszystkich? Czy jednak robiąc coś dla każdego to znak, że nic nie robią tak jak powinni?
Chętnie przeczytam Wasze opinie w komentarzach 🙂
P.K.